Archive for Listopad 2008

213. Kłębowisko 13 Sprzeczności

30 listopada 2008

Tylko tak mogę zatytułować ten prześladujący mnie od kilku dni obraz wydarzeń w Mumbai. W pewnym stopniu winna jest tutaj ta fatalna trzynastka, o której napisałemceltic01 wczoraj w Klechdach. Nie rozwinąłem tam dręczących mnie sprzeczności, bo horror tej orgiastycznej masakry nie pozwalał mi na obiektywne zdystansowanie się od reportaży medialnych. Dziś przeczytałem kilka dalszych opisów i uderzyła mnie tym razem zbieżność dwóch potęznych symboli fatalnej Trzynastki: 13ty Nów-Półksiężyc i jego symbol z pra-germańskiej mitologii – 13ta runa Ihwaz., opisana tutaj w szczegółach. Wystarczy zmienić łuk z cisu na morderczą broń terrorystów i reszta pasuje. Ci młodzi ludzie wybrali pewną śmierć po to aby zabić jak największą ilość osób, którzy dla nich byli „zwierzyną”, a oni myśliwymi. Ale to nie był ich własny pomysł ani potrzeba. Ktoś umiejętnie zatruł ich umysł do tego stopnia, że z uśmiechem na twarzy poszli zabijać i ginąć w imię jakichś obłąkańczych wizji. Do popełnienia takiego okrucieństwa trzeba mieć w sobie to właśnie kłębowisko sprzeczności, które mnie dręczy: nadludzką odwagę w połączeniu z pogardą dla żcia „innych”, całkowity brak moralnych skrupułów a zarazem wierność przewrotnym „ideałom” ich kontrolerów, wiarę w Allaha-wszechmiłującego i miłosiernego przetlumaczoną w nienawiść inaczej wierzących. Trzynasty śmiercionośny Sierp Księżyca wpleciony w trzynastą runę i krwawe żniwo z jakimś dziwnym pra-germańskim echem w morderstwiefuthark-eihwaz kilku Żydów, (tu warto dodać, że swastykę można narysować z dwóch  ihwazów odwróconych na krzyż) cis jako drzewo śmierci, ale także długowieczności…oto moje niespokojne kłębowisko sprzecznych sygnałów. Gdybym był detektywem w pościgu za tymi „kontrolerami”, to szukałbym takich, którzy są po uszy zagłębieni w numerologii i czarnej magii albo wykonują rozkazy jakichś okrutnych demonów z innych wymiarów.

212. Magia Ukryta w Codzienności

29 listopada 2008

„Synu,”szepnął do mnie mój spowiednik, chociaż nie był moim ojcem, „magia to dzieło szatana. Musisz mi przyrzec, że nigdy nie będziesz czytał takich diabelskich książek ani słuchał podszeptów czarownic i złych duchów.” Nie przyrzekłem i dzięki temu odkryłem piękno magii w słowach, drzewach, kwiatach i ptasich trelach, w czarownicach, aniołach i gwiazdach. Wiem, że magia ma paskudną reputację, wszczepioną przez takich właśnie ignorantów jak mój były „ojciec-spowiednik”, ale bawi mnie to, że takie same poglądy mają naukowcy-ateiści, chociaż oni używają oczywiście innych epitetów – ciemnota, zabobon, ignorancja itp. Magia jest wszędzie, ale ani jej nie widzimy ani nie zastanawiamy się nad jej objawami. Jeśli wyślę sms do Australii i w ciągu kilku minut dostanę odpowiedź, to coś takiego nie jest magią lecz wspaniałym postępem w technologii. Telepatia nic nie kosztuje, ale taka naturalna zdolność to z pewnością szatańskie moce. Nauka dzisiejsza broni się przed wiedzą okultystyczną przy pomocy nomenklatury. Tutaj niezłym przykładem jest czwarty stan materii, znany w okultyźmie jako eter, któremu naukowcy dali nazwę plazmy. Co brzmi lepiej: eteryczne ciało czy plazmowe zbiegowisko komórek? Starożytni nazywali DNA wężem albo laską Merkurego lub symbolem znachorów (dziś zwanych doktorami) i takich przykładów jest mnóstwo. Codzienność ukrywa magię w gęstej mgle niewiedzy, w hałasie medialnym, w dyktaturze nowomowy i naukowego giełkotu. Kto wie i kogo obchodzi wczorajszy nów księżyca w znaku Strzelca albo jego znaczenie? Dobrze, że ktoś jednak wie i przypomniał nam tutaj o tym magicznym zjawisku. Runa Iwaz to anglo-saskie imię cisu. Jeśli macie cis w pobliżu uściskajcie go ode mnie, bo jest w nim magia długiego życia (cis potrafi trwać przez 1,000 lat). A przy tej okazji zaśpiewajcie „dadzą mi konika cisawego”, bo cis daje odwagę i bojowniczość, której nam wszystkim potrzeba w tym trudnym biegu do grudniowego przesilenia i powrotu Słońca, które rozproszy ciemne dni i noce zimowych snów

211.Widmo Mumbai Na Progu Widzenia

28 listopada 2008

Wczoraj, od samego rana, na progu mojej świadomości, stało koszmarneeyeofhorus widmo Mumbai. Energia wydarzeń na świecie, bez względu na odległość, wdziera się we mnie i nie sądzę, abym był tutaj jakimś wyjątkiem. Internet, satelitarna sieć komunikacyjna, radio, telewizja, komórki i cyfrówki stworzyły jakąś dziwną imitację Oka Horusa albo gadżetowe Oko Opatrzności -coś w rodzaju globalnej świadomości, która przenika coraz głębiej i widzi coraz szybciej. Dziś każdy jest potencjalnie reporterem wydarzeń, „naszym lokalnym korespondentem”, naszym wszechwidzącym okiem i uchem. Czy to nie zaczyna wyglądać jak wdzieranie się ludzkości w  super-świadomość wszechwiedzącego Stwórcy?  Technologiczne budowanie globalnej świadomości jest tylko marną namiastką kosmicznej świadomości, ale na ludzką skalę jest to z pewnością postęp we właściwym kierunku. Nasze dostrzeganie wydarzeń jest wciąż zabarwiane uprzedzeniami i sympatiami przekazujących źródeł, ale jest ich tak wiele, że można porównywać i tworzyć sobie własną ocenę. Nie potrafię na chłodno analizować wydarzeń w Mumbai, bo kryje się w nich kłębowisko żmij których jad zabił poczucie ludzkiej wspólnoty. Przeraża mnie typ świadomości tych młodych terrorystów, mordujących niewinnych turystów razem z kucharzami w jednym hotelu. Nie chcę nawet dociekać kim są kontrolerzy tych terrorystów, skąd mają fundusze na śmiercionośną broń, jakie są ich motywy itp itd. Nie wpuszczam demonów Mumbai poza próg mojej  świadomości i liczę na to, że wkrótce rozpłyną się w nicość i na zawsze.

210. Ścichapęk W Ciechocinku

26 listopada 2008

W szare dni gdy szare niewydarzone zdarzenia zderzają się z popielatymi wiewiórkami tańczącymi na dachu szarych komórek, mogę zawsze sięgnąć po ginkgo_leafzeszłonocne sny jako blogowy temat. Otóż śnił mi się Ciechocinek, uzdrowisko znane mi tylko z nazwy i z wielu opowiadań zachwyconej solną kuracją ciotki. Nie mam solonego pojęcia w jakim celu tam sennie powędrowałem ,ale chyba wolno mi pofantazjować na tem temat. Po mieście oprowadzała mnie nieznajoma kobieta, która opisywała zalety uzdrowiska, ale ostrzegła mnie, że jeśli nie nazywam się Ciechociński, to nie mam wielkich szans na znalezienie miejsca dla siebie. „Każdy kto tu przychodzi na leczenie ma takie nazwisko,” dodała z uśmiechem. Moja przewodniczka nie zabrała mnie do jaskini solnej, gdzie mógłbym poddać się speleoterapii, oddychając solnym aerozolem , co by z pewnością pomogło moim biednym oskrzelom. Czy mój senny „ciechocinek” był ostrzeżeniem, że mój organizm domaga się soli? A może mój anioł-dozorca zaprowadził mnie na kurację do jednego z tych rajskich ciechocinków? Na wszelki wypadek przeszukałem zasoby gugla i znalazłem dwie  pięknie brzmiące rośliny z parku w Ciechocinie: miłorząb dwuklapowy i soliród zielny. Ten pierwszy budzi we mnie różne niecne skojarzenia i pomysły, ale soliród surowo ostrzega przed nadużywaniem miłorząbu, zwłaszcza w dwuklapowej wersji. W pobliżu Wzgórza Pierwiosnków rośnie ten pięknie zwany miłorząb, którego dziwne liście nawet sobie zasuszyłem (zdjęcie powyżej). Anglicy nazywają to drzewo gingko biloba – jest to gatunek jednego z najstarszych gatunków drzew, które zadrzewiały ziemię 260 mil. lat temu. Na wszelki wypadek wsypię dziś do kąpieli dwuklapową dozę soli mineralnej i włożę pod poduszkę liść miłorząbu. Wprawdzie nie z Ciechocinka, ale liczą się dobre zamiary, nie?

209. Gduła Perska,Duszki i Dopiski

25 listopada 2008

Cyclamen persicum uwielbia chłód, który wieje ze Wzgórza Pierwiosnków , bo doniczka stoi w oknie, które spoziera w tym właśnie kierunku. Trudno się zresztą dziwić, bo właśnie Pierwiosnkowate to jego własny klan. Dziś rano powitał mnie (o mało kyklamin-25nov08co nie napisało mi się piwotał) płomiennym ciemnoróżem pięciu kwiatów i obietnicą wielu zwiniętych w kłębek pąków. Zrobiłem mu zdjęcie, bo nie mogłem pominąć takiego splendoru jakimś gburowatym wzruszeniem ramionami. Zwłaszcza, że moje ramiona nie wzruszają sią tak łatwo. Fotografowałem pod światło (contra jour) i nie dostrzegłem w obiektywie tej zaciekawionej buźki za szybą, bo była ledwie widoczna. Dopiero w powiększeniu na Fotoszopie dostrzegłem tę wpatrzoną w kwiaty dziecinną twarzyczkę. Oczy dostały tylko lekki  retusz, usta też. Wokół Gontyny kręci się wiele takich duszków z innych wymiarów, ale ten uchaty to był chyba jakiś przybłęda albo wywiadowca ( te kocie uszy i ślepka!). To on właśnie podszepnął mi polskie imię cyk-lamenta: gduła albo nawet gdunia, co  u Słowian jest nazwą gruszek takich jak kitana czyli pigwa (ang. quince). Co ma cyklamen do gruszek, nie mam pojęcia; może ta jego bulwa, bo jego owoce to tylko małe torebki z nasionami. We wczesnym średniowieczu kobiety zawieszały suszony kłącz gduły na szyi, bo regulował opóźnione miesiączki, a w alarmującym opóźnieniu pomagał w przerwaniu ciąży. Ten bulwiasty korzeń zawiera w sobię truciznę cyklaminę która podrażnia ostro śluzówkę przewodu pokarmowego, ale którą świnie i dziki uważają za przysmak – stąd ludowa nazwa cyklamena: świnski chleb (sow-bread). W dawkach homepatycznych potrafi działać kojąco na przywidzenia i halucynacje i wiele innych dolegliwości. fJ

208. Cyklamenowy Cyrograf Cyklopa

24 listopada 2008

Mam doniczkę w mojej pracowni , w której żyje sobie spokojnie cyclamenstary cyklamen. Dziwna i magiczna roślina, która bardzo dawno temu chciała być drzewem i nawet nauczyła się zapadania w zimowy sen, tyle że coś jej się pogmatwało z porami roku, bo jej liście żółkną gdy drzewa się zielenią, a cyklamen budzi się do życia i produkowania pięknych kwiatów dopiero pod koniec października i kwitnie czasem do Nowego Roku. Jego nazwa, z greckiego kuklaminos, (kuklos-koło) jest popularnie tłumaczona okrągłością jego bulwy, ale tylko dlatego, że nikomu nic mądrzejszego nie przyszło do głowy.  Słowo „ kuklos” miało dawniej wiele synonimów, ałe najciekawsze dla mnie jest pochodzenie greckiego koła od sanskryckiego „czakram” i stąd już tylko jeden mały krok do tych ośrodków energetycznych w naszym ciele, o których wie każdy jogin (oraz druid). Te „koła” wyglądają dla jasnowidzów jak dziwne kwiaty, które mają stopniowo rosnącą ilość płatków – od czterech do tysiąca (to ten lotus nad ciemieniem). Mój cyklamen to czakra, ale zgaduj zgadula która. Dziś dałem mu imię jednego z Cyklopów, Argesa, który w płomieniach swej kuźni kuł cyklamenowo spiralne pioruny dla Zeusa. To imię jest bliskim mi anagramem.

PS. Dziś byłem zablokowany blogowo i dopiero po kąpieli pojawił mi się ten piękny cyklop. Mam jeszcze sporo do napisania na ten temat, ale to już chyba w Księdze Przypisków.

207. Zapiski z Księgi Grymasów

23 listopada 2008

Ta Księga to mój zbiór magii słów: zaklęć, wyklęć, przeklęć i sposobów na odwracanie tychże wraz ze zbiorem różnorodnych dociekań na tematy filologii okultyzmu, kabalistyki i podobnie zaniedbanych dziedzin tajemnej wiedzy. Nazwa „grymas” to moja przekorna adaptacja normalnie używanego określenia „grimoire”, które jest francuskim przekręceniem greckiego „grammateion” czyli wiedzy o literach i sztuki łączenia ich w słowa, dostępnej kiedyś tylko dla wtajemniczonych. Tak, tak, gramatyka wciąż ma w sobie te zawiłości, które zawsze sprawiały mi trudności w uczeniu się języków; nie mogłem w żaden sposób pojąć do czego mi są potrzebne te martwe reguły, jeśli potrafię pisać i mówić „gramatycznie” nie wiedząc nawet o ich istnieniu. Ale moja intuicyjna gramatyka różni się od tej z podręczników i dlatego tam, gdzie normalni ludzie widzą grimoira ja dostrzegam grymas. Co to jest grymas? bezdźwięczny okrzyk bólu-ostrzegawcze warczenie-skrzywienie twarzy w celu wyrażenia czegoś bez słów? Tak, ale w polszczyźnie nie widać wyraźnie tego zlepka liter, który jest widoczny we francuskim „grimace”,które z kolei narodziło się z frankońskiego dialektu, gdzie słowo „grima” najprawdopodobniej oznaczało pozaziemskie widmo, demona lub skrzata. Jego etymologia wywodzi z proto-indoeuropejskiego *ghrem- grzmieć,grom tak jak w ros. „gremet’”. Widma, grzmoty i ponure (ang. grim) grymasy pasują jak ulał do mojej Księgi tajemniczych zaklęć. Ale o nich chyba innym razem bo zbliża się godzina duchów i nie mam wielkiej ochoty na spotkanie z widmem strojącym ponure miny.

206. Ankietowy Łańcuch

22 listopada 2008

Jakaś zła passa owinęła się wokół Gontyny, bo ten wpis który teraz przeredagowałem  nie zasługiwał na publikację. Łańcuszki wszelkiego gatunku wprawiają mnie w podły humor, ale to nie znaczy że muszę reagować w ten sposób. Przepraszam Kadarkę i każdego kto mógł poczuć się urażony moimi słowami.

Dopiero dziś dowiedziałem się, że Kadarka przesłała mi łańcuszkową ankietę, która krąży po internecie zadając raczej dziwne pytania dotyczące książek jak np  pozycji w której czytamy (strasznie ważne), jak traktujemy swoje czytadła i co kupiliśmy ostatnio itp itd. Jakie to ma znaczenie i kogo to obchodzi? Podejrzewam, że cały ten pomysł to jakaś zabawa nastolatków albo domorosłych reklamiarzy.

 Ogólnie mówiąc, książek nie czytam,ale zaglądam do nich nałogowo, bo kiedyś byłem krytykiem literackim londyńskiego Dziennika i nałóg wszedł mi w krew. Mam wokół siebie wiele słowników i książek, które są mi potrzebne do pisania. Te wertuję, szperam w nich, uzupełniam tym co znajdę na webie, którego czytanie jest absorbujące i niezmiernie czasochłonne. I to chyba tyle co mogę napisać o moich stosunkach ze słowem drukowanym w tej formie.Nie wzywam nikogo do kontynuowania, ale jak ktoś ma ochotę, to nic mi do tego. Łańcuszka nie przerwałem, bo każdy kto czyta te słowa,otrzymał go ode mnie heheIJI

205. Osculatorium

21 listopada 2008

Dopiero teraz zorientowałem się – po czterech wpisach na blogu Klechdy – że całowanie to poważny temat naukowy, który łączy sobą lingwistykę, antropologię, psychologię, historię, literaturę, biologię, medycynę, religię , matematykę, chemię i sztuki piękne.

Dałem za wygraną po 1,400 słowach, bo na pisanie wyczerpującej rozprawy naukowo-literackiej nie mam siły. Ale zanotuję tutaj kilka nagłówków do dalszych opisów, jeśli mi kiedyć przyjdzie ochota na dalsze – teoretyczne – badania tego fascynującego zjawiska jakim jest całowanie.

Osculatorium – mała tablica religijnym symbolem lub obrazem, która zastąpiła w 13w. coraz bardziej czasochłonny rytuał pocałunków pokoju przez setki wiernych.

 Całun – złudne skojarzenie z całowaniem. Spolszczona nazwa francuskiego miasta Chalons gdzie ten materiał był wyrabiany.

Unikanie całusów przez zastępcze gesty (dmuchanie na palce, dotykanie policzków, wydymanie warg z dźwiękiem „cmok”

Całowanie lotnisk, ziemi, pomników, relikwiarzy, rąk, palców, ciemienia, zwierząt

i wężów itp

Ufność w dobrą wolę całującego (że nie ugryzie).

Stresujący pocałunek, wampiryzm, Drakula

Znaki Zodiaku i technika całowania

I to zaledwie garstka możliwych tematów do omówienia w zawikłanych kwestiach całowania. Cmok na dobranoc. 

204.Zachcianki

20 listopada 2008

Kobiety w ciąży mają często dziwaczne zachcianki w dziedzinie kulinarnej. Mówią, że „chodzi za nimi” jakaś potrawa albo, częściej, jakiś przysmak. Dlaczego poruszyłem ten temat? Dlatego, że od kilku dni „chodzą za mną” korniszony. Wniosek: jestem ciężarnym mężczyzną. Poszedłem nawet do znajomego sklepiku i spytałem właścicielkę czy ma słoik korniszonków, bo chodzą za mną i podejrzewam, że to są oznaki ciąży. Zamiast odpowiedzieć grzecznie, parsknęła śmiechem i wybiegła do ubikacji w pośpiechu. A korniszonków jak nie ma, tak nie ma. Może łatwiej będzie kupić witamine C i w ten sposób uniknąć podejrzanych i niepokojących zachcianek? PS. Przeprowadzam się na Bloxa w celu przewietrzenia Gontyny  Czytanie Dalszych Wpisów 

203. Jak Nie Włazić Między Wrony…

19 listopada 2008

Mam problem z moimi zakładkami. To nie ich wina, bo wszystkie są mi konieczne do blogowego oddychania jak tlen i bez nich ten blog przestałby istnieć dawno temu. Raz na dzień zaglądam do statystyk, aby sprawdzić kto mnie odwiedził i zawsze cieszyxtrail-nov14-08 mnie świadomość, że mam grupkę wiernych czytelników obojga płci. To, że nie wszyscy zostawiają komentarze, niczego nie dowodzi, ale tutaj właśnie tkwi jak bolesna zadra mój problem z odwiedzaniem blogów moich czytających i zostawianiem tam komentarzy. Ciekawy nawet jestem, czy to jest tylko mój problem czy też jest to bardziej powszechne zjawisko, mimo że pomijane dyskretnym milczeniem.Chodzi mi tutaj o zakładki , które komentują wpisy moich zakładek na ich blogach i które podzielilem sobie na kilka kategorii: 1.neutralne, ani mnie ziębią ani grzeją, chętnie tam komentuję jeśli mam coś do powiedzenia; 2. przyjazne, gdzie się dobrze czuję i lubię komentować, gdy mi coś mniej głupiego przyjdzie do głowy 3. tłoczne, gdzie czuję się jak piąte koło u wozu. Rzadko komentuję. 4. niebezpieczne – wśród zakładek moich zakładek zdarzają się gburowate, kłótliwe osoby, które czepiają się mojego komentarza. Tam wolę nie zostawiać komentarzy; 5. Irytujące – jakaś ulubiona widocznie zakładka zakładki komentuje natarczywie i bez sensu. Tam wolę nie komentować w obawie, że może się przyczepić do mojego bloga. 6. Irracjonalne – te trudno mi nawet zdefiniować. Czasem może to być jakiś wulgarny nick albo odrażająca ksywa, czasem po prostu towarzystwo, które mi nie odpowiada. Jasne, że moje zakładki też mogą budzić podobne fobie u moich czytelników, ale na to nic nie poradzę. Możliwe, że powinienem nauczyć się jak włazić w ptactwo blogowiska i  krakać tak jak wszystkie wrony i gawrony, ale jakoś mi się nie chce. Niewątpliwie, brak mi ambicji albo talentu.  KI

202. Patrząc Na Gołe Drzewa

19 listopada 2008

W słoneczny poranek zanurzam się w potoku podświadomych skojarzeń. Odważnych czytelników płci obojga zapraszam do wskoczenia w moje wartko 437flockwirujące dżakuzzi muonów i pi-mesonów myślowych, które Fritjof Capra kapryśnie nazwał tańcem boga Sziwy. Jestem także Siwy -ale bez zetnie. Patrząc na ogołocone z liści drzewa za oknem, zastanawiam się nad ich mało ponętną nagością. Czy nagość jako taka jest ponętna? Wszystko zależy od tego kto, gdzie i dlaczego jest nagi. Byłem raz lub dwa na plaży nudystów na Riwierze i nie czułem dreszczyków gdybania, bo nagie panie były wyjątkowo mało ponętne w tych plażowych okolicznościach. Głównie z racji pt niedostępność. Liście są dla drzew ich ubraniem. Czy jest coś takiego jak liściowa moda? Może drzewa zrzucają te zielone szaty po wypróbowaniu wszelkich możliwych kolorów, aby wyśnić sobie w zimowej letargii nowe kreacje na wiosnę. Ludzie naśladują drzewa, bo na wiosnę projektanci mody też popisują się swoimi po-zimowymi fantazjami. Nie mam pojęcia, czy tacy dyktatorzy kobiecej mody śpią grudniowo. Pierwszą modelką, projektantką i szwaczką liściowych ciuchów była oczywiście Matka Ewa. Czy to znaczy,że fundamentem mody i całego tego lukratywnego przemysłu był grzech pierworodny? Kto wymyślił takie bzdury? Od jutra będę nudystą. Chyba nie, bo zbyt zimno na goliznę. Gołoledź nie znaczy leć na golasa w zimie. Goły lud na lodzie byłby jednak urozmaiceniem tej późno-jesiennej nudy. Ogołocę się z moich liści w lecie, gdy ludzie latają na plaży w adamowych strojach i pokazują figę. Ta nasza palcowa figa to semiotyczna pornografia, ale wyrażona w sposób, który tylko polski sędzia mógłby uznać za przestępstwo karane dożywotnim aresztem. Tak jak cycojawność (ang.topless), który to plażowy zwyczaj europejski studiował nie tak dawno nasz nieustraszony (pod nadzorem żony) Rzecznik Praw Obywatelskich. Tak jak już wspomniałem wcześniej w słowotoku: nagość ma zmienne oblicze w zależności od gdzie, kto, kiedy, w jakim celu. Nawet pora dnia może mieć wpływ na postrzeganie golizny. Znalazłem się kiedyś w saunie w gronie kobiet i mężczyzn; ja się do nich uśmiechałem, patrząc na ich spocone buzie, a oni mieli wzrok wlepiony w moją anatomię. Delikatnie mówiąc. Nie pytałem dlaczego. Może nigdy nie widzieli nagiego Polaka, chociaż nagość pozbawia nas cech narodowościowych. No, chyba, że jesteśmy opaleni na brąz od stóp do głów, bez tych mało estetycznych białych plam, które są widoczne u kobiet zbyt wstydliwych na bycie topless. Genetycznie opalony na brązowo Obama otrzymał od przygłupka Berlusconi’ego pięknie jednak brzmiące w moich uszach miano „Abbronzato”! Słowotok nigdy nie wysycha, ale…„Skończ, Waść! wstydu oszczędź!” Ciach! Uff! PS. Pisanie takiego strumienia podświadomych skojarzeń to nielada sztuka. Chciałem zrobić mały eksperyment, ale widzę że Joyce’m nie będę bo do tego trzeba być Irlandczykiem z Dublina, a nie Polakiem z Lublina. Jedna litera to wielka różnica.